niedziela, 7 kwietnia 2013

W zgodzie z przyrodą


Dzisiejszy świat pędzi nieubłaganie nie wiadomo właściwie dokąd. Dla większości ludzi to co dzisiaj rzeczywiście ma znaczenie, to posiadanie i gromadzenie, dostatek oparty na konsumpcjonizmie, niekończąca się moda na rzeczy coraz to nowsze, lepsze i z najwyższej półki. Bo nie wystarczy coś, co będzie dobrze służyć, ale trzeba czegoś, co uczyni ich "lepszymi", co pozwoli się "pokazać" i zaistnieć w sieci społecznych uwarunkowań... I ostatecznie uganiają się za czymś, czego tak naprawdę nie potrzebują, starając się o uznanie osób, których tak naprawdę nawet nie lubią.

Dokąd ten świat zmierza? Jak z takim podejściem będzie wyglądał za 20-30 lat? Z tempem, jakie mamy już dzisiaj, trudno mi sobie wyobrazić jego kontynuację w przyszłości. Coś musi się zmienić...

Właściwe to już się zmienia... Ludzkość się budzi, powoli i stopniowo, ale jednak... Ludzie zaczynają szukać poza systemem konsumpcjonizmu. Wyzwalają się spod jarzma, które narzucił nam współczesny świat i powracają do... natury, do tego co przeszłe i pierwotne. Bo w  tym widzą sens, nadzieję, zdrowie i...wolność.

Każdy z nas musi się zastanowić, co tak naprawdę ma dla niego znaczenie. Kto i co jest ważne w naszym życiu. Co nas uszczęśliwia i czego tak naprawdę pragniemy?

Już dawno temu zadałam sobie wszystkie te pytania i okazało się, że dla mnie szczęściem nie jest ani zawrotna kariera, którą mogłam zrobić, ani pęd wielkich miast, w których przyszło mi żyć. To również nie uznanie ludzi, którzy ciągle jeszcze tkwią w materialistycznym amoku.

Zrezygnowałam z wszystkiego tego, co dla większości ludzi ma znaczenie, i poszłam za głosem serca... Zaczęłam życie w zgodzie z przyrodą - korzystając z tego, czym obdarza nas natura, czerpiąc radość z prostoty życia i ciesząc się efektami pracy własnych rąk. Postawiłam na samowystarczalność - tak dużą, na jaką pozwala dzisiejszy świat i na jaką ja mogę sobie pozwolić w chwili obecnej. I choć to dopiero początek mojej drogi, której ciągle się uczę, już teraz wiem, że to najlepszy sposób na życie.

Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której jesteście panem swojego losu. Gdzie to Wy decydujecie, co, jak i gdzie. Nie jesteście zależni od pieniędzy ani od innych ludzi. Wasze relacje opierają się na współpracy i partnerstwie, a niemal wszystko jesteście w stanie osiągnąć pracą własnych rąk. Wizja może nieco utopijna, a jednak możliwa... Potrzebujemy tylko skrawka...ziemi. Ziemi? - spytacie. Tak, bo gdy się tak głębiej zastanowić, to właśnie ona daje prawdziwą wolność - trzeba tylko umieć z tego umiejętnie skorzystać. 

Wielu z nas pracuje kilkanaście godzin dziennie, żeby mieć pieniądze - czy to na jedzenie czy inne podstawowe potrzeby. Wmówiono nam, że nie mamy wyjścia, że to jedyne rozwiązanie, by przetrwać. Jednak, gdy nie mamy wygórowanych potrzeb, kawałek własnego ogródka może uwolnić nas od wielu zależności dzisiejszego świata. Rozejrzyjcie się tylko dookoła, przyjrzyjcie się bogactwu przyrody, która codziennie ofiarowuje nam ogromne dary. Wystarczy, że zaczniemy uprawiać swój własny kawałek ziemi - tak jak robili to nasi przodkowie przecież jeszcze nie tak dawno temu - że będziemy korzystać z naturalnych dobrodziejstw, jakie daje nam przyroda - takich jak zioła, polne kwiaty i inne dzikie rośliny.

Jeżeli nie mamy swojej własnej ziemi czy ogródka, wystarczy nawet kilka donic na balkonie czy dzika łąka za miastem, by zacząć... A zacząć warto, bo własne jedzenie to nie tylko namiastka wolności, ale również pewność, że to co jemy, jest naprawdę zdrowe - bez żadnych chemikaliów, pestycydów, modyfikowanych genetycznie nasion itp. A do tego stworzone z miłością, która po stokroć przejawi się w naszym codziennym życiu. 

Gdy już raz się spróbuje, nie można przestać. Nic nie równa się w pełni naturalnym, własnoręcznie wyhodowanym uprawom. Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez własnych ziół, warzyw czy innych roślin - wszystkiego tego, czym tak hojnie obdarza nas przyroda. Świeża sałatka z zieloności i kwiatów, które zbieram o poranku we własnym ogrodzie, herbata z kwiatów lipy kwitnącej przy domu czy sok z brzozy rosnącej na działce... To 100% naturalne skarby, których nie znajdziemy w żadnym sklepie.

Stajemy się tym, co jemy, warto więc o to zadbać... W zgodzie z przyrodą i samym sobą. Wiosna to najlepszy okres, by podjąć pierwsze próby. Wykorzystajmy więc to - świadomie i z radością! :)


sobota, 6 kwietnia 2013

Szycie jest Piękne - Tildowa Anielica


Tildowe Anioły... Misterne, rękodzielnicze dokonania pełne osobistego uroku i dobrej energii. Czy ktoś z Was też się nimi kiedyś zachwycał?

Oj, długo marzyła mi się taka Anielica. W końcu jak na co dzień swatałam się z aniołami, to i do domu chciało się wprowadzić anielskiego ducha, by samą swoją obecnością rozsiewał pozytywną energię i dobre wibracje.


Obiecałam sobie, że sama ją kiedyś uszyję - w końcu nie ma to, jak popełnić swoje własne dzieło - choć o szyciu nie miałam zielonego pojęcia. Oczywiście na obietnicach się skończyło, minęło sporo czasu, a zauroczenie tildowymi zabawkami pozostało... nienasycone - do zeszłego tygodnia...

A wszystko dzięki Magdzie, prawdziwej Anielicy stąpającej po ziemi... :)


Magda na co dzień robi właśnie takie cudeńka - z pasją i miłością wyczarowując ze skrawków materiałów piękne, misternie dopracowane arcydzieła. Jej dokonania możecie podziwiać na blogu Przestrzeń Szycia, do zajrzenia na który serdecznie Was zachęcam :) Ja zachwycam się nieprzerwanie i oczu nie mogę nacieszyć. I z podziwem patrzę na ludzi, którzy z pasją robią to, co sprawia im największą radość - według mnie to prawdziwy klucz do szczęścia.

Kochana, dziękuję Ci z całego serca!  :)



sobota, 23 lutego 2013

Bezy waniliowe


Czasami mam ochotę na coś ekstremalnie słodkiego. I choć z reguły nawet przy słodkościach wolę zachować chociaż częściowo zasady zdrowego odżywania (np. stosować mąkę razową zamiast zwykłej czy miód zamiast cukru), są takie dni, kiedy umysł woła o najmniej wybaczalny łakoć.

Pozwalając sobie na odrobinę słabości, poszłam dzisiaj za głosem głowy (trudno tu mówić o głosie ciała, o sercu już nie wspominając ;) ) i zdecydowałam się na bezy waniliowe - delikatne, rozpływające się w ustach, ...do bólu przepełnione cukrem. 

Idealna, prosta i szybka słodycz w sam raz na poprawienie nastroju w kolejny szary weekend. Dodać do tego wytrawną, korzenną kawę i potrzeby podniebienia są w pełni zaspokojone ;) Już tradycyjnie dorzucę do tego jeszcze dobrą książkę i troski minionego tygodnia odchodzą w niepamięć, pozostawiając przestrzeń na to, co naprawdę ma znaczenie... Trzeba tylko uważać, bo bezy bardzo szybko znikają ;)


Składniki:
  • 4 białka
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
  • kilka kropli aromatu waniliowego 
  • 250 g cukru pudru

Białka ubić na sztywną pianę, dodając szczyptę soli. Ubijać na najwyższych obrotach, aż białka będą naprawdę sztywne - do czasu aż miskę z pianą będzie można odwrócić do góry dnem, bez obaw, że coś wypłynie. Dodać sok z cytryny oraz aromat waniliowy i całość ubić. Stopniowo - po jednej łyżce - dodawać cukier puder, cały czas miksując.

Na blachę wyłożoną papierem nakładać łyżką gotowe białko, zostawiając spore odstępy między bezowymi kleksami. Można oczywiście wykorzystać rękaw cukierniczy, by nadać bezom bardziej wyrafinowany kształt -  ja wolę jednak prostotę, szczególnie w kuchni ;)

Piec w 140°C przez ok. 45 minut - w zależności od wielkości bez. Wyjąć z pieca i pozostawić do wystygnięcia.

Smacznego :)

Przepis zaczerpnięty z bloga Moje Wypieki.


czwartek, 14 lutego 2013

Weekendowe ładowanie baterii


Weekend to najlepszy moment, żeby doładować zmęczone ciało, umysł i ducha. Po intensywnym tygodniu, ciągłym zalataniu, stosie spraw do załatwienia i tysiącu myśli na minutę - przychodzi czas na ukojenie, złapanie oddechu, zanurzenie się w ciszy lasu i odgłosach natury, zastanowienie... 

I choć jeszcze wiosny nie widać tak wyraźnie, jakbym już chciała, świat urzeka swym pięknem. I aż chce się żyć, biec przed siebie nieprzerwanie i krzyczeć z radości - gdy to niezwykłe piękno i moc zaczynam czuć również w... sobie.

Wyrównuję energie, wibracje się podnoszą i nareszcie na nowo zaczynam czuć prawdziwą siebie. Wróciłam...

W oczekiwaniu na kolejne Thetowanie, odrobina jeszcze ciągle zimowego klimatu ;)




sobota, 9 lutego 2013

Znaleźć TO coś!


Od dłuższego już czasu zabierałam się za napisanie tego posta. Odwlekałam i odwlekałam… Nie czułam się wcześniej gotowa, aby w pełni podjąć tutaj "ten" temat. Ale wreszcie... chcę Wam napisać o czymś, co zmieniło i nieustannie zmienia moje życia, co otworzyło drzwi do "światów" i możliwości, o których wcześniej czytałam tylko w książkach.

Czy choć raz w swoim życiu doświadczyliście potrzeby poszukiwania TEGO czegoś - tej jednej "magicznej" rzeczy, która wyjaśni wszystko? Ja przez większość mojego życia czegoś szukałam. Nie wiedziałam jeszcze czego, ale intuicyjnie czułam, że to gdzieś jest.

W poszukiwaniach tych przestudiowałam setki książek, zgłębiałam filozofie i mistycyzm świata, od jednej metody przechodziłam do drugiej, czując że to ciągle nie to. Intuicyjnie wybierałam i odrzucałam kolejne opcje, z których tylko niektóre prowadziły o krok dalej. Nadal jednak gdzieś w sercu wiedziałam, że to za mało, że to tylko namiastka czegoś większego - czegoś ogromnego, co cierpliwie czeka, aż dojrzeję - aż wzrosnę na tyle, by objąć je swoją istotą i zrozumieć - odważnie, bez żadnych oporów i wątpliwości.

Wreszcie pewnego dnia trafiła w moje ręce książka. Nieprzypadkowo - jak zwykle... Wystarczyło jedno spojrzenie na okładkę, bym podświadomie wiedziała, że to jest właśnie TO! Zaczęłam czytać i choć początkowo niewiele rozumiałam, czułam, że mam ją zgłębiać, studiować, zrozumieć - bo to jest to, czego szukałam całe życie - klucz do drzwi! 

Jeszcze nie skończyłam czytać książki, a trafiłam na kursy prowadzone właśnie w oparciu o to, co czytałam w książce. Choć nie jestem zwolenniczką uczestniczenia w coraz to nowych, "niesamowitych" warsztatach, coś uparcie mówiło mi, że na tym kursie muszę być, a potem na kolejnym, i kolejnym...

I tak rozpoczęła się moja droga z... Theta Healing, a dokładniej - z DNA Theta Healing, niezwykłą metodą, której twórczynią jest Vianna Stibal. 

Theta Healing polega na osiągnięciu boskiego stanu świadomości - stanu Theta, który poprzez połączenie z energiami o najwyższych wibracjach, pozwala poruszać, zmieniać i natychmiastowo uzdrawiać na poziomie fizycznym, duchowym, emocjonalnym i mentalnym. To prosty i idealny sposób na odkrycie prawdziwej boskości w sobie i przejawianie jej na co dzień w otaczającym nas świecie. To odnalezienie w sobie Boga, Anioła i Człowieka - w jednym oraz poczucie Jedności ze wszystkim, co nas otacza.

Za pomocą swojej wewnętrznej intuicji, bezwarunkowej miłości i medytacji w stanie Theta, łączymy się ze Stwórcą Wszystkiego Co Istnieje, Najwyższą Energią, Absolutem, Bogiem..., czy jakkolwiek inaczej pragnęlibyście go nazwać. Dzięki zmianie naszych fal mózgowych i odpowiedniej intencji, stajemy się świadkiem i obserwatorem natychmiastowego uzdrowienia dokonywanego przez Stwórcę. 

Choć brzmi to niewiarygodnie, każdy z nas posiada wrodzone zdolności, które mogą pomóc w uzdrowieniu zarówno siebie, jak i innych. Nie ma żadnych ograniczeń. Wszystko zależy tylko od tego, jak bardzo jesteśmy gotowi być świadkiem uzdrowienia i w jakim stopniu jesteśmy w stanie uwierzyć w Stwórcę i przede wszystkim w... siebie.

Mam nadzieję, że choć trochę Was zaintrygowałam. Dziś tylko wprowadzenie, przy następnej okazji opowiem Wam dokładniej, na czym cały ten "bajzel" polega ;)

A tymczasem... trzymajcie się ciepło!

piątek, 8 lutego 2013

Z pierwszym oddechem wiosny


Chociaż lubię zimę, coraz częściej z utęsknieniem zaczynam wyszukiwać oznak zieleni wśród zmrożonego, obsypanego białym puchem świata. Dziś wreszcie wyszło nieśmiało zza chmur pierwsze od dawna słońce - energetyzując, wzmacniając i wywołując wiosenny, długo oczekiwany uśmiech na twarzy - mimo, iż do wiosny ciągle daleko...

Ale już się chce, już czuć ją przy tych pierwszych odwilżach, gdy świat paruje, a romantyczna mgła unosi się nad horyzontem i ten zapach powoli zbliżającego się odrodzenia - taki charakterystyczny i świeży. Świat zaczyna oddychać, a wraz z nim oddechu nowego życia nabieram i ja.


Ożywają pierwsze wiosenne trele ptaków. Rośliny szykują się do startu, by wypuścić pierwsze, zziębnięte pączki liści. Cała przyroda staje na mecie i cierpliwie czeka na ostateczny sygnał, by wybuchnąć energią barw, zapachów i dźwięków. Czekam i ja. Jeszcze tylko chwilkę, jeszcze troszeczkę...

Nam wszystkim życzę jeszcze odrobinę cierpliwości :)



czwartek, 24 stycznia 2013

Zimowa imbirówka i rozgrzewająca "killerka"


Zimowa imbirówka z cytryną i cynamonem

Gdy na dworze zimno i policzki marzną podczas porannych spacerów po lesie, miło jest rozgrzać się po przyjściu z mroźnego i białego dworu. Jednym z moich najlepszych sposób na dogrzanie wyziębniętego ciałka jest imbirówka, czyli napój imbirowy na gorąco z cytryną, miodem i cynamonem. Niesamowicie poprawia nastrój, rozgrzewa ciało i uspokaja umysł. Dodatkowo działa niezwykle oczyszczająco i detoksykująco. Wystarczy jedna gorąca filiżanka tej herbaty dziennie, by poczuć lekkość na żołądku i  w całym ciele.


Składniki:
  • 1,5 litra wody
  • 1/2 łyżeczki cynamonu mielonego
  • ok. 1 cm kawałek świeżego imbiru (można więcej, jeżeli lubicie ostrzejsze smaki)
  • 1/2 cytryny 
  • miód do smaku
  • plasterek pomarańczy do smaku

Wodę zagotować. Do wrzącej wody dodać cynamon i pomieszać. Na tarce o małych oczkach zetrzeć korzeń imbiru, dodać do wrzątku i pomieszać. Dodać obraną ze skórki i pokrojoną na plasterki cytrynę. Całość pomieszać i gotować pod przykryciem ok. 4 minuty.

Zdjąć z ognia, przelać do filiżanek (najlepiej przez sitko) i posłodzić do smaku miodem. Miód jest tutaj nieodzowny - nawet dla tych, którzy z reguły nie słodzą. Na koniec udekorować plasterkiem pomarańczy.


"Killerka" - rozgrzewający napar imbirowy *

Dla odważnych i zwolenników bardziej wytrawnych smaków, polecam silnie rozgrzewający napar imbirowy, który jest idealnym antidotum na pierwsze objawy przeziębienia, osłabienia czy wyziębienia organizmu. To również pomocny środek przy bólach żołądka, wzdęciach i mdłościach. Choć w smaku początkowo może być ciężki do zniesienia - im dłużej się go piję, tym łatwiej się do niego przyzwyczaić. Z czasem da się go nawet polubić ;) Zapewniam Was jednak, iż pomimo tak specyficznego smaku, warto go wypróbować i na stałe wprowadzić do swojej naturalnej apteczki - nic lepiej nie pomaga pozbyć się przeziębienia niż ta przedziwna mikstura.   

Składniki:
  • 1,5 szklanki wody
  • 1 łyżeczka tymianku
  • 1 łyżeczka lukrecji
  • 1/2 łyżeczki imbiru mielonego

Wodę zagotować. Do wrzącej wody dodać tymianek i zamieszać. Wsypać lukrecję i zamieszać. Dodać mielony imbir i zamieszać. Całość gotować pod przykryciem (trzeba jednak uważać, żeby nie wykipiała) ok. 5 minut. Pić zawsze świeżą na 30 minut przed lub godzinę po posiłku.
Nie stosować jej w czasie przyjmowania antybiotyków lub leków hormonalnych.


 * zapożyczone z książki "Filozofia Zdrowia", Anna Ciesielska.


niedziela, 20 stycznia 2013

Naturalna moc imbiru


Z dobrodziejstw imbiru korzystam namiętnie przez cały rok, jednak w zimie nie wyobrażam sobie ani jednego dnia  bez tego ostrego, wręcz palącego specyfiku, który okazuje się być prawdziwym skarbem natury. I choć najwyżej ceniony jest jako przyprawa kuchni orientlanej, przeze mnie wykorzystywany jest również ze względu na jego szeroki zakres właściwości zdrowotnych.

W medycynie chińskiej, gdzie stosowany jest od tysięcy lat, jak również w kuchni Pięciu Przemian, uchodzi za element "gorący" - rozgrzewający organizm i powodujący ogień w ciele. Najlepszy oczywiście w formie korzenia, jednak i sproszkowany spełnia swoją cudowną rolę.  


Imbir wykorzystywany jest przede wszystkim jako rewelacyjny środek na przeziębienie czy przemarznięcie.  Jak mało co, posiada niezwykłe właściwości ogrzewające i rozpraszające zastój i zimno w naszym organiźmie.  Nic nie rozgrzewa bardziej niż gorącą herbatka imbirowa z tymiankiem i lukrecją, nazywana -  przez Annę Ciesielską, autorkę książki "Filozofia Zdrowia" - "killerką", od swego prawdziwie mocnego, ostrego smaku. Gdy tylko pojawią się u nas pierwsze oznaki przeziębienia, wystarczy jedna filiżanka tego intensywnego naparu, abyśmy pozbyli się kaszlu i kataru oraz znowu poczuli wewnętrzną równowagę i pełnię sił.

Ta niezwykła roślina ma również działanie oczyszczające - usuwa toksyny i złogi z organizmu, a wspomagając oczyszczanie, przyspiesza spadek wagi. Dzięki olejkom zawartym w kłączu ułatwia trawienie, dlatego imbir z sukcesem wykorzystywany jest przy bulach brzucha, wzdęciach a nawet porannych mdłościach podczas ciąży - kawałek kandyzowanego imbiru na czczo potrafi zdziałać cuda.

Poza tym, dzięki dużej zawartości magnezu redukuje bóle mięśni i skurcze. Jego regularne stosowanie łagodzi również bóle główy oraz stany migrenowe.


My, kobiety mamy z niego jeszcze jeden ogromny pożytek. W naturalny sposób zmniejsza bóle miesiączkowe oraz pierwsze objawy napięcia przedmiesiączkowego. Dlatego szczególnie w tym okresie warto pić herbatę imbirową, a do potraw dodawać spore ilości tej przyprawy.

Podobno pobudza również organy płciowe. Tam, gdzie rośnie, czyli w tropikalnej Azji, używany jest jako silny afrodyzjak.

Dla mnie ma jeszcze jedną cenną właściwość - dodany wraz z kardamonem i cynamonem do gotującej się kawy nadaje jej wyjątkowy smak i aromat. A co więcej, odrobina tej sproszkowanej przyprawy w gotowanej, pięcioprzemianowej kawie niweluje jej szkodliwe właściwości. Tracąc swoje silne, toksyczne i pobudzające działanie, staje się aromatycznym eliksirem dla prawdziwych smakoszy.

Stosując imbir w naszym codziennym życiu, możemy sobie pomóc przy wielu dolegliwościach. Najważniejsze jednak, to pamiętać, że każdy ból, każdy fizyczny problem, który pojawia się w naszym organiźmie, to tylko efekt czegoś głębszego. Naturalne środki, takie jak imbir, tylko na chwilę pomagają usunąć objawy  (podobnie zresztą jak tabletki - tyle, że te mogą jeszcze poważnie zaszkodzić). Dlatego jeśli nie znajdziemy ich źródła, które z reguły tkwi głęboko w naszych emocjach, myślach, przekonaniach lub nawykach, problem prędzej czy później powróci.

Wszelkie fizyczne dolegliwości to język ciała. To właśnie poprzez nie ciało daje nam sygnał - próbuje zwrócić naszą uwagę, że coś gdzieś jest nie tak. Dopiero dotarcie do przyczyny tej dolegliwości i praca z nią (przyczyną) może w pełni, raz na zawsze uwolnić nas od problemu. Pamiętajmy o tym rozkoszując się niezwykłymi właściwościami imbiru i wielu innych wspaniałych roślin!


sobota, 5 stycznia 2013

"Plemię Wielu Kolorów. Przesłanie dla Ludzkości", Kiesha Crowther


W trosce o Matkę Ziemię jak i prawdę o nas samych, polecam Wam niezwykłą pozycję. Nie tak dawno za sprawą wydawnictwa Biały Wiatr pojawiła się na naszym rynku kolejna książka z serii Starszyzna Kobiet. Niestety nie miałam jej jeszcze w rękach, ale z pewnością warta jest uwagi.

Keisha Crowther, nazywana „Małą Babcią”, od dziecka otrzymywała bezpośrednie nauki od Ducha i Matki Ziemi. Została uznana szamanką oraz przeszła inicjację w wieku trzydziestu lat. Od wielu lat odprawia ceremonie lecznicze dla Matki Ziemi i dzieli się przesłaniem oraz naukami, które jej powierzono z ludźmi na całym świecie. Ta książka to sposób na przekazanie niezwykłych nauk również nam.  


O KSIĄŻCE (za wydawcą)

Na stronach tej książki odnajdziesz historię, która poruszy twoje serce, a także przesłanie, które, mamy nadzieję, rozpali w tobie ogień – namiętny płomień miłości do Matki Ziemi. Celem książki jest ponownie wzniecić w tobie tkwiącą głęboko pamięć o tym, kim naprawdę jesteś. Ty, który czytasz te słowa, jesteś kimś znacznie większym, niż kiedykolwiek mogłoby ci się wydawać. Naprawdę, jesteś boską istotą, która może zmienić przyszłość i ma moc odmienić rzeczywistość. Możesz stać się Miłością i żyć wychodząc z przestrzeni serca, dzięki czemu uzdrowisz siebie, innych oraz Matkę Ziemię. Oto istota przesłania, które polecono przekazać Małej Babci właśnie teraz, gdy ludzkość stoi u progu niezwykłej, duchowej przemiany, jaka zgodnie z przepowiedniami niemal wszystkich starożytnych i rdzennych kultur, ma nastąpić na Ziemi w tym czasie.

Podczas gdy wszędzie wokół dostrzegamy chaos, nierównowagę i zagrożenia, wynikające ze sposobu, w jaki dotychczas żyliśmy na Ziemi oraz przeczuwając, że znajdujemy się w ewolucyjnym punkcie zwrotnym, oczy świata zwracają się ku posłańcom i strażnikom mądrości, którzy pozostają w bezpośrednim kontakcie z Duchem, z samą Ziemią oraz źródłami starożytnej mądrości. Źródła te opisują zmiany, które wedle przepowiedni mają niebawem nastąpić oraz obrazują i przedstawiają to, co może nastąpić. Choć nikt na planecie nie wie dokładnie co, ani kiedy się wydarzy, niektórym istotom powierzono specjalne zadania oraz przekazano specyficzne informacje, którymi właśnie teraz mają się podzielić. Mała Babcia to jedna z tych istot, którą Duchy poprosiły o przekazanie wiadomości wielkiej wagi i mocy, wiadomości dla Plemienia Wielu Kolorów – dla nas wszystkich, dzieci Matki Ziemi. Mamy nadzieję, że ta książka pomoże wielu ludziom obudzić i otworzyć serca, a także zainspiruje nas, byśmy podążali za wezwaniem miłości do Matki Ziemi; wezwaniem niezmierzonego piękna, które czeka na nas, gdy przypomnimy sobie, kim jesteśmy.


Po więcej informacji zapraszam Was na stronę wydawnictwa Biały Wiatr.

środa, 2 stycznia 2013

Mądrość życiowa

Zapożyczone z: www.facebook.com

Jedna z tych przypowieści, do których nie trzeba dodawać choćby słowa. Jakże prawdziwa... Mam nadzieję, że zainspiruje Was na początek nowego roku i pozwoli odnaleźć swoją własną drogę w tym Nowym Świecie.

Znany amerykański doradca inwestycyjny siedział na przybrzeżnej skałce w małej meksykańskiej wiosce, gdy do brzegu przybiła skromna łódka z rybakiem. W łódce leżało kilka wielkich tuńczyków. Amerykanin, podziwiając ryby, spytał Meksykanina:
- Jak długo je łowiłeś?
- Tylko kilka chwil.
- Dlaczego nie łowiłeś dłużej - złapałbyś więcej ryb?
- Te, które mam całkiem wystarczą na potrzeby mojej rodziny.
Amerykanin pytał dalej:
- Na co więc poświęcasz resztę czasu?
- Śpię długo, trochę połowię, pobawię się z dziećmi, spędzę sjestę z moją żoną, wieczorem wyskoczę do wioski, gdzie siorbię wino i gram na gitarze z moimi amigos - pędzę wypełnione zajęciami i szczęśliwe życie.
Amerykanin zaśmiał się ironicznie i rzekł:
- Jestem absolwentem Harvardu i mogę ci pomóc. Powinieneś spędzać więcej czasu na łowieniu, wtedy będziesz mógł kupić większą łódź, dzięki niej będziesz łowił więcej i będziesz mógł kupić kilka łodzi. W końcu dorobisz się całej flotylli. Zamiast sprzedawać ryby za bezcen hurtownikowi, będziesz mógł je dostarczać bezpośrednio do sklepów, potem założysz własną sieć sklepów. Będziesz kontrolował połowy, przetwórstwo i dystrybucję. Będziesz mógł opuścić tę małą wioskę i przeprowadzić się do Mexico City, później Los Angeles, a nawet do Nowego Jorku, skąd będziesz zarządzał swoim wciąż rosnącym biznesem.
Meksykański rybak przerwał:
- Jak długo to wszystko będzie trwało?
- 15, może 20 lat.
- I co wtedy?
Amerykanin uśmiechnął się i stwierdził:
- Wtedy stanie się to, co najprzyjemniejsze. W odpowiednim momencie będziesz mógł sprzedać swoją firmę na giełdzie i stać się strasznie bogatym, zarobisz wiele milionów.
- Milionów? I co dalej?
- Wtedy będziesz mógł iść na emeryturę, przeprowadzić się do małej wioski na meksykańskim wybrzeżu, spać długo, trochę łowić, bawić się z dziećmi, spędzać sjestę ze swoją żoną, wieczorem wyskoczyć do wioski, gdzie będziesz siorbał wino i grał na gitarze ze swoimi amigos...