Moc, to takie wzniosłe, patetyczne słowo. Czuję się dziwnie używając go tu, przy pisaniu niniejszego tekstu. Zjeżam się na ten patos, a pomimo to, trudno mi zastąpić ten wyraz, jakimś innym, równie celnym określeniem.
MOC. Słowo, które niesie niesamowitą siłę i energię. Na co dzień wydaje mi się, że mnie nie dotyczy. Z pozoru jestem zwyczajna i słaba. Lecz ona ona tkwi w ukryciu, by w odpowiednim momencie się ujawnić. Czasem buntuję się przeciwko niej, ponieważ z lenistwa i dla wygody wolę się poddać, wtulić się w ramiona iluzji bezpieczeństwa, zamiast wziąć odpowiedzialność za własne życie…zaryzykować i skoczyć.
W moim życiu, moc objawiła się najintensywniej w momencie porodu, w sytuacji, której nie można rozumowo kontrolować, kiedy nie działają żadne gierki ego. Wtedy, kiedy trzeba całkowicie poddać się i zaufać własnemu ciału, kiedy zostałam odarta ze schematów, wzorców, uwarunkowań.
Rankiem po urodzeniu syna, siedząc na skraju szpitalnego łóżka – słaba, blada i krwawiąca, pomyślałam „Wow – jakie to niesamowite - urodziłam dziecko! Teraz już wszystko mogę!” To był przebłysk, najsilniejsze objawienie mocy w moim życiu. Wracam do tego uczucia za każdym razem, gdy czuję, że czemuś nie podołam, że nie dam rady. Towarzyszy mi w chwilach codziennych słabości, gdy chcę uciec, schować się. Wówczas wszystkie problemy stają się banalne.
Czasem obserwuję kobiety, które urodziły i wychowują po kilkoro dzieci, zupełnie nieświadome mocy, którą posiadają w sobie, a która objawia się każdego dnia. Według mnie, powinny chodzić dumne jak królowe, a ludzie dookoła darzyć je największym szacunkiem.
Sądzę, że nie trzeba rodzić dzieci, żeby doświadczyć poczucia mocy. Każdy przejaw naszej twórczości jest jak poród i niesie w sobie niesamowitą energię.
Mamy w sobie niewyczerpane źródło mocy. Pamiętajmy o tym. Czyż to nie cudowne?