piątek, 30 grudnia 2011

Narodziny mocy

Moc, to takie wzniosłe, patetyczne słowo. Czuję się dziwnie używając go tu, przy pisaniu niniejszego tekstu. Zjeżam się na ten patos, a pomimo to, trudno mi zastąpić ten wyraz, jakimś innym, równie celnym określeniem.

MOC. Słowo, które niesie niesamowitą siłę i energię. Na co dzień wydaje mi się, że mnie nie dotyczy. Z pozoru jestem zwyczajna i słaba. Lecz ona ona tkwi w ukryciu, by w odpowiednim momencie się ujawnić. Czasem buntuję się przeciwko niej, ponieważ z lenistwa i dla wygody wolę się poddać, wtulić się w ramiona iluzji bezpieczeństwa, zamiast wziąć odpowiedzialność za własne życie…zaryzykować i skoczyć.

W moim życiu, moc objawiła się najintensywniej w momencie porodu, w sytuacji, której nie można rozumowo kontrolować, kiedy nie działają żadne gierki ego. Wtedy, kiedy trzeba całkowicie poddać się i zaufać własnemu ciału, kiedy zostałam odarta ze schematów, wzorców, uwarunkowań.
Rankiem po urodzeniu syna, siedząc na skraju szpitalnego łóżka – słaba, blada i krwawiąca, pomyślałam „Wow – jakie to niesamowite - urodziłam dziecko! Teraz już wszystko mogę!” To był przebłysk, najsilniejsze objawienie mocy w moim życiu. Wracam do tego uczucia za każdym razem, gdy czuję, że czemuś nie podołam, że nie dam rady. Towarzyszy mi w chwilach codziennych słabości, gdy chcę uciec, schować się. Wówczas wszystkie problemy stają się banalne.

Czasem obserwuję kobiety, które urodziły i wychowują po kilkoro dzieci, zupełnie nieświadome mocy, którą posiadają w sobie, a która objawia się każdego dnia. Według mnie, powinny chodzić dumne jak królowe, a ludzie dookoła darzyć je największym szacunkiem.
Sądzę, że nie trzeba rodzić dzieci, żeby doświadczyć poczucia mocy. Każdy przejaw naszej twórczości jest jak poród i niesie w sobie niesamowitą energię.

Mamy w sobie niewyczerpane źródło mocy. Pamiętajmy o tym. Czyż to nie cudowne?

piątek, 23 grudnia 2011

Przedświąteczne tworzywo...


...czy dokonań twórczych ciąg dalszy - tym razem w wersji praktycznej ;)

Miało być piśmienniczo... Jednak grudzień to tak intensywny miesiąc, że trudno jest znaleźć choć chwilę wytchnienia, aby skupić myśli i przelać "na papier" choć część z tych kołaczących nieprzerwanie w głowie pomysłów. Dlatego dziś będzie nieco bardziej manualnie, a słowa muszą poczekać do Nowego Roku. Ta manualność właśnie ma związek z zaglądającymi już tuż zza rogu Świętami, a dokładniej z  świątecznymi podarunkami dla najbliższych, które w tym roku obiecałam sobie zrobić własnoręcznie. 

Dlaczego? Ponieważ nie ma cenniejszego prezentu niż ten, któremu poświęciło się swoją uwagę, cierpliwość i uczucie, w który włożyło się jedyną w swoim rodzaju energię – NASZĄ energię, pełną dobra, miłości i pozytywnych wibracji.

Dlaczego jeszcze? Bo to idealny pretekst, żeby wreszcie móc usiąść z innymi kobietami w kręgu – kobiecym kręgu, i tworzyć w sile kobiecej energii, przy dawnych opowieściach, głębokich refleksjach i skrywanych marzeniach. W tym roku ten przedświąteczny krąg nie był za duży, jednak wyjątkowy. I wierzę, że z każdym kolejnym rokiem będzie się on powiększał o wspaniałe kobiety, szukające ciepła, zrozumienia i potrzeby wyrazu.

Jako że moja droga rękodzielniczych dokonań dopiero się zaczyna, daleko mi jeszcze do twórczych umiejętności mojej babci czy mamy (mamo dziękuję Ci za niezastąpione wskazówki, wsparcie i dużo cierpliwości :)). Jednak zgodnie z tym, co głosi Rada 13 Babć, stoją przy mnie nie tylko obecne, ale i przeszłe pokolenia kobiet – naszych Babć, które będą wspierać mnie we wszelkich dokonaniach, które podejmę, również tych twórczych. Otwieram się więc na ich przewodnictwo i zaczynam wreszcie popełniać te hendmejdowe cudeńka ;) Poniżej moje pierwsze próby :)